poniedziałek, 12 lipca 2010

Komentarz do Mowy Tronowej JKM w Parlamencie autorstwa króla seniora Pavla Svobody

Jego Królewska Mość wygłosił wczoraj przed Parlamentem Królewskim (http://groups.yahoo.com/group/dreamsejm/message/4168) mowę tronową. Ponieważ mowa tronowa nie może stanowić przedmiotu debaty parlamentarnej, pozwalam sobie skomentować ją na łamach Gazety Furlandzkiej.
Jego Królewska Mość, co zrozumiałe, jest rozczarowany obrotem spraw w Parlamencie. Każdy widzi, że propozycje wypracowane przez Królewską Komisję Konstytucyjną są rozwadniane. Ci, którzy liczyli, że efekty pracy ostatniej KKK przyniosą przełom, podkreślali częstokrotnie, że już w samej Komisji pod nóż poszły najbardziej kontrowersyjne, ale też idące najdalej propozycje zmian. Zwraca na to uwagę także teraz JKM. Obecnie Parlament kontynuuje jednak przycinanie ustawie konstytucyjnej pazurków i piłowanie kłów to takiego stopnia, że jeśli ustawa zostanie przyjęta, będzie ona bardziej pluszowym kotkiem, niż tygrysem, na którego liczyli niektórzy.
Jego Królewska Mość zarzuca parlamentarzystom niekonsekwencję. Ich przedstawiciele byli, jak mówi, mało aktywni w trakcie prac Komisji Konstytucyjnej. „Nie rozumiemy zatem” mówi JKM, „skąd teraz tak żywe i ochocze zapędy do ingerowania w [projekt ustawy konstytucyjnej]”. Rozczarowanie ze strony JKM jest tu jak najbardziej zrozumiałe i oczekiwane. Zachowanie Parlamentu również jednak było do przewidzenia i nie ma w nim śladu niekonsekwencji. Jeśli przedstawiciele izb Parlamentu nie wykazywali zainteresowania zmianami w Konstytucji w trakcie prac KKK, to parlamentarzyści nie wykazują zainteresowania nimi także teraz. Bowiem „ingerowanie”, o którym mówi JKM, nie jest bynajmniej dodawaniem nowych zmian do projektu, a prawie wyłącznie wycinaniem istniejących propozycji. Parlament, a zwłaszcza Senat, od początku stanowił środowisko sceptycznie nastawione do potrzeby wprowadzania na obecnym etapie poważnych zmian do Konstytucji. Najbardziej wymowny był efekt lutowych obrad Parlamentu nad tzw. projektem Kalickiego – nie znalazł się w całym Parlamencie ani jeden poseł lub senator, który poparł projekt.
Kluczowym argumentem Jego Królewskiej Mości jest to, co nazywa On moralnym prawem Parlamentu do ingerowania w projekt wypracowany jako konsensus w Komisji Konstytucyjnej (lub raczej brakiem takiego moralnego prawa). „Te sześć miesięcy”, mówi JKM odnosząc się do okresu prac KKK „było w pewnych momentach bardzo burzliwe i trudne, jednak decyzja podjęta została demokratycznie i nie należy jej negować.” Wypada zwrócić uwagę, że decyzja tej samej sprawie, choć jak najbardziej demokratyczna, może być całkiem różna w zależności od składu organu podejmującego decyzję. Przedstawiciele izb Parlamentu stanowili w KKK de facto mniejszość. Teraz natomiast, decyzja zależy w całości od parlamentarzystów. Fakt, że Parlament może nie przyjąć projektu w kształcie zaakceptowanym przez KKK nie jest tu niczym nadzwyczajnym. Bardziej niepokojąca byłaby sytuacja, w której Parlament w imię źle pojętego „szacunku” i „etyki”, bezkrytycznie i mechanicznie przybija pieczątkę pod projektem ustawy konstytucyjnej. Posłowie i senatorowie obejmując swoje stanowiska wzięli na siebie pewne obowiązki, zwłaszcza w zakresie prawodawstwa. Uchwalanie zmian do Konstytucji to jedno z najpoważniejszych i najodpowiedzialniejszych zadań, przed jakim może stanąć członek Parlamentu Królewskiego. Rezygnacja z wykonywania swojej powinności do krytycznej analizy debetowanego projektu byłaby tu o wiele bardziej naganna, niż choćby zupełne ignorowanie konsensusu wypracowanego w KKK.
Mamy do czynienia z jednej strony z Królewską Komisją Konstytucyjną – organem nieumocowanym w naszym ustroju w żaden sposób i nieposiadającym żadnej faktycznej władzy, organem o charakterze czysto doradczym, który funkcjonuje okresowo. Z drugiej zaś strony mamy Parlament Królewski, jeden z najważniejszych fundamentów dreamlandzkiej monarchii konstytucyjnej – organ reprezentujący w swych izbach Naród oraz Prowincje. Oczekiwanie, by pierwszy organ objął pierwszeństwo przed drugim i by decyzje jednego wiązały drugi, jest nie do obrony.
Śmiem też twierdzić, że gdyby członkowie KKK świadomi byli, że ich decyzje będą bez żadnych alteracji wygrawerowane w marmurze, to przynajmniej niektórzy z nich głosowaliby inaczej, niż głosowali i przyjęty przez KKK projekt ustawy konstytucyjnej byłby dziś nieco inny.
Jego Królewska Mość słusznie zapewne antycypuje, że poprawki konstytucyjne, które Parlament w tej chwili „odkłada na półkę”, zostaną prędzej czy później ostatecznie utrącone. Proponuje więc, by zmiany dotyczące kadencyjności Namiestników Koronnych oraz poszerzenia składu Senatu zostały poddane pod osąd społeczeństwa w referendum. Decyzja tu należeć będzie faktycznie do samego Jego Królewskiej Mości, bo tylko Korona może rozpisać referendum. Nie sądzę jednak, by ta propozycja spotkała się opozycją ze strony członków Parlamentu. Choć Jego Królewska Mość używa w swej mowie pod adresem parlamentarzystów bardzo ostrych słów, prawda jest taka, że jak dotąd Parlament był bardziej ostrożny, niż mógł być z projektem KKK. Wspomniany wcześniej projekt Kalickiego to najbardziej wymowny przykład tego, jak projekt mógł był skończyć, gdyby nie waga autorytetu Królewskiej Komisji Konstytucyjnej. Choć wymagana do uchwalenia ustawy konstytucyjnej większość 4/5 jest niezwykle rygorystyczna, Parlament nie zdecydował się jeszcze na permanentne usunięcie żadnej z poprawek. Wyłączenie trzech najbardziej kontrowersyjnych poprawek wydaje się być jedyną możliwą drogą do uniknięcia upadku całości projektu KKK. Parlamentarzyści stoją przed trudnym zadaniem: jak nie lekceważąc swoich własnych powinności, nie doprowadzić jednocześnie do zaprzepaszczenia ponad czterech miesięcy pracy Komisji Konstytucyjnej. Realizacja tego zadania wymagać będzie niestety wypracowania nowego konsensusu i pozostaje liczyć na to, że Jego Królewska Mość, który jest pełen szacunku dla decyzji KKK, uszanuje także demokratyczną decyzje Swojego Parlamentu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz